środa, 6 stycznia 2010

Istanbul, czyli cz.5

Dzień pierwszy


- Ty, to naprawdę Europa?

- Avrupa? Alla alla! Alabala! Benedykt XVI! Hesiemesie buroki?

- Pewnie. Z ust mi to wyjąłeś.


To był najsensowniejszy dialog, jaki sobie uciąłem po turecku tamtego dnia. Z taksówkarzem, który wiózł moją czarną szanowną dupę do Sisli/Mecideyekoy. Tam, pod Cevahir Alisveris Merkezi (Centrum Handlowym Cevahir) miał mnie odebrać Jan. Tak, ten sam Jan.

Może tak – chciałem złapać jakiegoś stopa, żeby mnie tam zawiózł. Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie zaczepił mnie Turko-simpatiko. Nie pamiętam jak miał na imię, ale wiem, że doszliśmy do tego, że tłumaczy się na „silny”. Dobrze, że to nagrałem. „Harkan”. Translator zaprzecza*.

Turcy mają fantastyczny zwyczaj nazywania swoich dzieci od tego, co już istnieje. Więc nazywają swoich synów i swe córy „pięknymi”, „mądrymi”, „horyzontami”, długo wyczekiwanymi”, „tysiącem świateł”, „człowiekiem, który zrobi wszystko”, a nawet „żołnierzem czekającym na wschód słońca”. Oczywiście, jeżeli mamy im wierzyć.

Tylko tyle zapamiętałem z rozmowy z nim (jego imię), więc nie działo się nic więcej. No poza tym, że tak mnie zagadał podczas spaceru, że zrobiło się zimno, nogi mnie bolały po całym dniu, stwierdziłem, że pierdolę i wbijam na taksę. Po drobnych negocjacjach co do ceny, udało mi się w końcu dotrzeć do Europy**.


***


Dzień drugi

„Może to zaznaczę – nie przyjechałem do Stambułu, żeby się nim zachwycać. (…) Nie obiecuję, że z Istanbułu przywiozę jakieś dobre wieści.”

Taki zapis głosowy mam z poprzedniego dnia. Oczywiście mówię to żartem.

Ale każdy żart jest powagą tkwiącą w okowach Wszechświata.


***


Wyobraźcie sobie, że jedziecie do Warszawy z Wrocławia. Przez Gdańsk. I Poznań. I Łódź. W tej kolejności.Taką właśnie trasą, tyle, że po Konstantynopolu, doszedłem do Hagii Sofii.

Ciekawostką jest, że... nie wiedziałem, że jestem przy Hagii Sofii. No bo pardon, ale kiedy ktoś nazywa coś „muzeum” to ja oczekuję muzeum. A tu jest „Muzeum Hagii Sofii”.




To wchodzę do tego muzeum Hagii Sofii. Chodzę, aparat robi co może. Niewiele może.


Wychodzę z Hagii Sofii. Teraz już wiem, że to było to. Tak to przez cały pobyt... nie wiedziałem, czy ja jestem we właściwym miejscu. Kościół Mądrości Bożej, czy nie Kościół Mądrości Bożej? Zapytać się, czy nie? Z zapytaniem wczoraj o to, którędy do Europy to nie miałem problemu. Tym razem, będąc już w środku jakiegoś przybytku, to tak trochę dziwnie by było dowiedzieć się, że jest się we właściwym miejscu. Rozumiecie, prawda?


Kolejny do odstrzału był Błękitny Meczet. Sultanahmet Cami. Z zewnątrz nawet ładny.


W środku to jak każdy inny meczet. Mam swoją teorię związaną z tymże stanem rzeczy. Otóż Błękitny jest zajebisty. Ja tak uważam, każdy tak uważa, też tak uważacie, bo wszyscy tak uważają. Jest bardziej szary niż błękitny, ale to już zostawmy za sobą.

Jak powiedziałem, Sultanahmet wgniata w ziemię po same sutki. Problem polega na tym, że teraz każdy meczet wygląda jak Sultanahmet. A Sultanahmet wygląda jak Hagia Sofia z tymi swoimi kopułami. Został zresztą wybudowany nie tak długo po zdobyciu Konstantynopola (biorąc pod uwagę jego rozmiary). I tu jest teoria: Osmanom nie podobało się, że w ich nowej stolicy, którą zdobywali od setek lat jest taki ładny kościółek. Dorobili minarety, ale to wciąż nie to samo. Więc co robią? To, co każdy szanujący się budowniczy zrobiłby na ich miejscu – zbudował lepsze, wyższe, monumentalniejsze, droższe, w generalnym założeniu przyćmiewające blaskiem to, co już istnieje. Oczywiście nie w jakimś odizolowanym zakątku Imperium, ale zaraz naprzeciwko rywala. I żeby nie było, ze to tylko na pokaz, to jakimś dziwnym trafem od tamtego czasu, każdy meczet (a przynajmniej te, co widziałem, a trochę ich było) ma:

- co najmniej jedną kopułę (Zośka ma tylko jedną, byczą)

- co najmniej jeden minaret (Zośka nie miała wcale)

- co najmniej chujowe wnętrze (Zośka... nie, też jest chujowa)


Wybaczcie, ale taka jest smutna prawda. Z zewnątrz jest to najpiękniej prezentujący się monument jaki w życiu widziałem. Ale wewnątrz to jak każdy inny meczet wygląda. I stąd mój pomysł, ze może... to po prostu wszystkie inne meczety wyglądają w środku tak jak w Błękitnym Meczecie?


***


Dwa dni temu dowiedziałem się, że za tydzień sesja. Słodko. Więc się uczę. O Stambule jeszcze zostało mi do napisania o tylko siedmiu rzeczach, tak jak sobie to teraz kalkuluję, ale może coś się jeszcze doda.

Tymczasem lecę do nauki. Za kopa w dupę do napisania w końcu tej notki dziękuję sadystycznej, acz miłej jak się ją pozna czytelniczce :).


PS Przylatuję 2. lutego !!!!!!!!


* tureng.com

** Nie, nad Bosforem nie mam fajnych fotek. Ciemno było, a jak jest po turecku „prrrr” to nie wiem***.

*** „Stop” to wiem, bo to „dur” jest. Ale tu nie o „stop” na środku mostu łączącego dwa kontynenty mi chodziło.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz