czwartek, 31 grudnia 2009

New Year's Eve Afyon 2009

Plan:

- piwo

- pranie gaci

- przerwa na piwo

- szocik

- drugi szocik

- trzeci szocik

- pranie koszulek

- przerwa na piwo

- szocik, drugi, trzeci...

- phanie... prania...

- pszerfa

- jeszcze chwila

- wstanie

- shotsik... albo szeszcz...

- c.d.n. :)


No, to na początek zobowiązania:

- sprowadzić wagę do poziomu 85 kilogramów i utrzymywać ją na niewyższym niż to poziomie;

- koniec z fajkami;

- rozpocząć drugi kierunek - zarządzanie zasobami ludzkimi, i mam na nich zrozumieć matę;

- napiszę pierwszy rozdział mojej pracy licencjackiej,

- oraz pierwszy rozdział mojej książki.


A życzenia?

- wrócić cało...

- ... i mieć gdzie wyjechać...

- ... i z kim.

- także dużo weny na blogowanie, bo mam taki jeden pomysł, i jak wypali, to będę wymieniany obok kominka, mediafuna, antyweba jako rewolucjonista w polskiej blogosferze.

- a jak to ma nie wypalić, to wena na książkę ma wypalić.


Jak ktoś ma coś do wypowiedzenia, to ja mogę wypowiedzieć za niego. Sylwek jest u mnie godzinę wcześniej, więc życzenia zawsze będą wypowiedzianie dwukrotnie na Nowy Rok, a liczyć się będą z większym prawdopodobieństwem :).


No, to zdrowie Wasze w gardło moje!

poniedziałek, 28 grudnia 2009

Święta Bożego Narodzenia?

A co to w ogóle jest?



***



Turek takie pytanie właśnie zada. Więcej: po świętach zapyta, czy przyjechałeś do Antalyi na święta? Jest to jednak w pełni uzasadnione, przynajmniej w Turcji.

Tu Wam powiem tak - Turcy święta obchodzą, a jak. Tylko, że w Nowy Rok. Choinki i bombki, światełka na drzewach, eleganckie i tandetne prezenty - wszystko oni to odstawiają 31 grudnia. Mają do tego też zgoła inne podejście, jak się okazało w trakcie mojego pobytu w Antalyi od 23. do 26 grudnia, czyli właśnie na ten świąteczny czas.



***



Chwilę po przyjeździe do domu, wydawało mi się, że niedługo pójdę spać, mimo, że była dopiero 17.00. Nie wiem, co mnie tak mogło wykończyć, bo to jedynie pięć godzin jazdy z Afyon było. Jak się miało okazać, daleko mi jeszcze było do zaśnięcia tego dnia.

Na miejscu spotkałem dwie znajome twarze i dwie nieznajome. Znajome były to Ola i Magda, ta pierwsza nacodzień w Ankarze, ta druga od zawsze w Antalyi. Wspólnie byliśmy na kursie językowym i z niego właśnie się z znamy. Nieznane były mi dwie współlokatorki Magdy - Kinga i Carla. Polka i Portugalka.

Jedna piękniejsza od drugiej. I ja. Święta dobra rzecz :).



***



Sama Wigilia to była jedna z najlepszych Wigilii w moim życiu. Poważnie. Polacy, sztuk siedem, zajęli się barszczem, krokietami, pierogami  i ciastami, Węgierka, Nori, zrobiła sałatki, zaś Carla wzięła na siebie portugalskie desery. I jeżu, te ostatnie... wciąż czekam na przepisy i na nazwy :).

Gorzej wypadła reszta erasmusów. Było ich dwa razy więcej, do tego jakieś dziesięć Turków. A Turcy podrzucili wina, whiskey, wódki, piwa i zielsko. Ponoć się dobrze bawili, ale na następny dzień jak się z paroma spotkałem to już takiej pochlebnej opinii o tym nie mieli.

Ja osobiście rozumiem Europę. Turcy za to nie rozumieją. Kiedy nam powiedziano, że bayram jest jak nasze christmas, to trzeba było ich uszanować, i być spokojnym. Kiedy Turkowi powiesz, że nasze christmas to jak cały ramazan i bayram razem wzięte i skumulowane w dwa dni, to nie spodziewaj się takiej samej wyrozumiałości. I stąd potem maryszka gaszona whiskaczem. 


***


Na następny dzień, zwany potocznie pierwszym dniem świąt, sprawiłem sobie kilka prezentów. A potem opierdalanie się cały dzień. Lecz takie pozytywne. Świąteczne. To uczucie, że nic nie ma do zrobienia nie dlatego, że nie ma nic do zrobienia, ale dlatego, że robienie czegokolwiek jest pomysłem zbliżonym do kopania rowów melioracyjnych uszami - nie jest to po prostu coś, co akurat jest najlepszym pomysłem w porównaniu do nicnierobienia.

Na wieczór za to... fiu fiu... dużo się działo, tylko tyle pamiętam :).


***


W życiu nie sądziłem, że wrócę do Antalyi. Więcej - nawet mi się nie śniło, że spędzę tam Święta Bożego Narodzenia. I co? Śmiało mogę powiedzieć, że były to jedne z najlepszych Świąt. Za szybko tego nie powtórzę, bo chociaż palmy i dwadzieścia pięć stopni brzmią kusząco, to jednak nie ma to jak rodzinka, przyjaciele i jeszcze trochę przyjaciół. 

Jutro z rana za to spadam do Afyon. Ankara jest do dupy. Nie przyjeżdżajcie tutaj, jeżeli nikogo nie znanie. Zanudzita się tylko :).

niedziela, 27 grudnia 2009

Mea culpa części Piąta

No dobra, przeceniłem siebie na dzisiaj. Po prostu trochę mnie zmęczyła Ankara, a za moment znowu spadam na miasto. Bo właśnie w niej siedzę teraz. Ale tak już z młodymi ludźmi bywa, że im sie na wojaże zbiera bardzo łatwo.

Tymczasem więc mogę powiedzieć tak: Jutro pojawia się notka o tym, jak spędza się Święta w Turcji w wykonaniu Eramusowym, a pojutrze właśnie Istanbul. Chyba rozbiję go na trzy części, bo jest o czym pisać. No i muszę również napisać o tym, czego nie należy pisać. W międzyczasie spodziewajcie się wpisu z Ankary. Nowy Rok spędzajcie w ciemności, mrozie i spokoju, tak jak i ja, czyli szału się wtedy nie spodziewajcie ;).

A. I mam zlecenie. Na gwałt potrzebuję trochę pięknej literatury sklecić. Nosi mnie, bo sobie obiecuję, że coś ładnego i nie związanego z blogiem napiszę. Rzuć więc słowem, albo dwoma. Niczego więcej w dosłownym tego słowa znaczeniu, dobry czytelniku, mi nie potrzeba. Jeno natchnienia. A nuż powstanie coś w zbliżeniu do dawno popełnionego, acz nieoficjalnie ponoć docenionego Małża.

sobota, 26 grudnia 2009

Ledwo człowiek przyjechał...

... a już seksu od niego chcą.


***


Jest sobie 23.12, godzina 2.00 czasu GMT+2. Siedzę sobie w toalecie w domu moich gospodarzy w Antalyi. W pewnym momencie słyszę pukanie do drzwi. Jeszcze nie toaletowych moich. Czuję jednak, że to jedynie kwestia krótkiej chwili.

I oto przeczucie mnie nie zawodzi. Dobijają się do drzwi. "Sorry!" krzyczę. Podziałało, mimo, że w odruchu z polska powiedziałem. I się oddaliło zagrożenie.

Wychodzę. Mężczyzna strachowi w oczy zagląda. Idę więc po schodach na drugie piętro. I patrzę na wcale ładne oczy... 

- O heeeeej!

.... szkoda, że takie pijane.

W ciągu minuty dowiedziałem się, że:

- jest Turczynką,

- ma ochotę na seks ze mną,

- jestem bardzo atrakcyjny

- ma ochotę na seks ze mną; zaraz,

- bardzo jej się siku chciało

- lubi kanapy...

Niestety, wpadła tylko na sisi, i musiała się szybciutko zwinąć. Ale wróciła po godzinie niecałej. Tym razem było gorzej, bo:

1. chłopak z nią dzisiaj zerwał...

2. ...w jej urodziny.

Lamenty, płacze, wydzwanianie do chłopa, w międzyczasie wizyta w kiblu na więcej sisi, trochę BLE! do toalety, poprawianie makijażu, więcej wydzwaniania, więcej załamania...

Ale tak już ten naród ma. Wszystek emocji oddać potrafią z godną podziwu sztucznością, która wygląda wręcz naturalnie. Gniew czy smutek, radość czy ekstaza, żal tudzież tęsknota - na naszym polskim emocjonalnym podwórku tego się nie spotka, bo w porównaniu do Turków, jesteśmy bardzo powściągliwi w swoich uczuć, potrzeb, marzeń, rozterek; w wyrażaniu siebie.

I to jest na swój sposób również piękne.

Prawie, prawie... cz.4

"Bursa? To już?" - tylko to mi przemknęło przez myśl, kiedy po niespełna dwóch godzinach łażenia po centrum... zobaczyłem wszystko. Stare Miasto nie jest w jakiś sprytny sposób wkomponowane w nowoczesną acz tandetną architekturę. Nie jest wtopione, zakotwiczone, umiejscowione, ulokowane, sprytnie pomyślane/zaprojektowane. Gdyby Apti nie powiedział, że ono tam jest, to bym pewnie przeszedł obok tego wszystkiego.


Yeşil Cami. Zielony Meczet. Już chyba dziesiąty, jaki spotkałem. Można odnieść wrażenie, że budowlańcy podzielili się na dwa obozy na froncie nazewnictwa meczetów - tych, którzy meczety nazywają "zielone" i tych, którzy nazywają je "nowe" (tur. "yeni"). Poza nimi są tylko Aya Sofia (Hagia Sofia) i Sultanahemtet (Błękitny Meczet) w Stambule oraz Ulu Cami (Wielki Meczet) w Bursie.

Ten ostatni był jak do tej najpiękniejszym meczetem, jaki widziałem. Nawet osławiona Hagia i Błękitny razem wzięte mu nie dorównują. Ani monumentalizmem, ani ornamentami, ani nawet pomysłem architektów na samą konstrukcję. Jest piękny, tak jak piękne są delfiny, gwiazdy, szynka albo ja.

W Bursie jest też zamek na wzgórzu. Nie mogę powiedzieć, że niewart wspinaczki, bo nie ejst ani stromo ani wysoko, ale widok nie powala. Ot, panorama jednego wielkiego blokowiska, do tego wieża zegarowa i sześc albo siedem parunasto-funtowych dział, od których zresztą wzgórze nazywa się "Tophane", czyli "Dom dział" w najwolniejszym tłumaczeniu.


***


Bursa zaskoczyła mnie jeszcze jedną bardzo pozytywną poza Ulu Cami rzeczą. Rozkładem jazdy autobusów:

Nigdzie tego nie spotkałem w Turcji, absolutnie nigdzie. Zazwyczaj jest tak, że autobusy, owszem jeżdżą po ustalonych trasach, ale żeby wiadomo było jak te trasy dokładnie wyglądają, to się trzeba osobiście przejechać. Co do czasu, to albo przyjadą albo nie. Albo wejdziesz, albo nie*. Tymczasem tym oto autobusem dostałem się na trasę.


***


I ponownie czekam. Większosć pobytu w tym kraju spędzasz na czekaniu. Czekasz na autobus, czekasz na wyniki egzaminu, na swoje pozwolenie na pobyt, na innego Turka, wykładowcę, kebaba, herbatę, pożyczenie książki, zwolnienie łazienki, skończenie rozmowy, wyjazd z powrotem do domu.

Tym razem poszło to nawet sprawnie poszło. Spacerowałem jedynie 20 minut, a wziął mnie taki sympatyczny Turek, który nawet po angielsku płynnie mówił, a jak z nim rozmawiałem, to przez nawet chwilę nie odczułem takiego typowego znudzenia jak to zazwyczaj się odczuwa po chwili wymiany zdań. Najzwyczajniej w świecie nie mogę wytrzymać dłużej niż pięć minut powtarzania w kółko jdnego i tego samego, aby interlokutor szanowny cokolwiek zrozumiał. Tutaj za to wyjątkowo i rozmowa się kleiła, i nawet ciekawa była. Może dlatego, że w końcu nie rozmawiałem z jakimś wykładowcą, studentem albo sprzedawcą pamiątek?


***


Był na tyle miły, że podrzucił mnie do swojego rodzinnego miasta, Yalovy. Blisko Istanbulu, ale i tak ledwie połowa drogi na lądzie. Co innego... morzem.

I tak oto, za sześć lir wsiadłem na pokład promu, który miał mnie przewieźć do Pendik. To jeszcze po azjatyckiej stronie jest. Zdrzemnąłem się na chwilę, i nawet nie zauważyłem jak dobijamy do brzegu. I chociaż nadal czuć Azją było, to już jednak takie obrzeża Stambułu były...


***


Jutro - wstęp do Stambułu, czyli oopowieść o jeszcze większej ilości autostopów, chujowej pogodzie, pucybutach, złodziejach, zagubieniu i miłości. Stay tuned, folks!



* chociaż zazwyczaj panowie kierowcy nie widzą niczego złego w dorzuceniu jeszcze dwóch osób, czym w magiczny sposób zwiększają dedykowana przez konstrukcję pojemność dolmusa... no, tak o 100% - na każdego, który może być, przypada zawsze drugi, który za żadne skarby kompresyjne się tam mieścić nie powinien. Ale nie jest powiedziane, że nie może, nie?

środa, 23 grudnia 2009

Wesołych! Szczęśliwego!

A ja z powrotem w Antalyi. Na Święta. Myślałem, że będzie cieplej tutaj. Niby na termometrze 19 stopni, co w porównaniu z afyonowymi pięcioma lub sześcioma to całkiem niezły wynik.

Jednak poza tym, ludzie, którzy mnie tu goszczą to anioły na ziemi. Anielice, gwoli ścisłości. I to cztery  (w tym jedna gościnnie z Ankary). Jutro więcej :).

Tymczasem więc:

Z odległej, zamarzającej w temperaturze plus dwudziestu paru stopni w cieniu Turcji, Krogulczas życzy wszystkim wiernym i niewiernym czytelnikom mocy zdrowia*, szczęścia**, pomyślności*** i radości****.

Żeby Wam się ociepliło w tej Polszu, bo za miesiąc jaki wracam i nie wiem jak zdzierżę minusowe temperatury. Aha, i jeszcze gruszek na wierzbie ;).


PS Notki z ciągu dalszego przeprawy pojawią się w sobotę i niedzielę. Przed nami najlepsze: Istanbul.


* bo od niego się zaczyna

** drugie w kolejności

*** bo potrzebny będzie rym za chwile

**** mówiłem?

niedziela, 20 grudnia 2009

Otostoplı Avrupada cz.3



Śmiechu miałem co nie miara, kiedy mój szanowny kierowca zatrzymał się na środku zjazdu z autostradu i mówi mi, żebym wypierdalał.

-Şurada!

-No ale jak to, panie dziejku?

-Şurada!

-Ale że niby ja w Bursie już jestem?

-Şurada!

-No weź Kurdem nie bądź.

-Şurada!

-No tak. Jesteś Kurdem.

-Şurada!

-Dobra, już dobra.

-Şurada!

-Kolay gelsin, iyi akşamlar i też spierdalaj.


***


Idę. Znowu. Ciemno, zimno, nie wiem gdzie jestem i do domu daleko. Dzwoni Apti.

-Merhaba maj frend! Gdzieś jest, jeśliś jest?

-Chyba w Bursie. Ikee jaką o jakiś klocek albo dwa oddaloną ode mnie widzę. Świeci się jak firanki w dowcipie.

-Aaa to noł problem. Zara tam będę. Dont łory.

-Spoko, to ja się tam pod tą Ikejkę przejdę.

-Zaraz tam będę. Dont łory.

-No, a ja będę pod I...

-Zaraz tam będę.

-Fajnie.

-Dont łory.

-Apti... 

-Zaraz tam będę. Dont łory.

-...

Gdy już mnie odebrali z spod tejże Ikejki, czas było na nocleg. Pobieżne poznanie ojca, matki, siotra na zdjęciu. Będzie tego. Sen zmorzyłby mnie szybciej niż hiszpanka swój pierwszy milion uzbierała. Ale nie.

-Maj freeeend!

-Tak Apti?

-Chodź na piwo. Maj frend chce cię poznać, maj frend.

-Jestem przekonany, że nie ma ochoty na towarzystwo takiego nudnego gościa jak ja.

-Ale on chce cię poznać!

-Miło mi. Podaj mu mojego maila.

-Kiedy osobiście!

-Kruwa... -poddałem się. A co tam, chwila moment i będzie po sprawie- Dobra, dawaj no go tu.

-Maj frend na mieście już jest.

-Że...? Ekstra.

-Jedziemy?

-Byle do przodu.



***


I ponownie na mieście. Tym razem półtora-milionowe. Jedyna słynna ulica, na której pije się wyłącznie rakı (turecka anyżówka, jakieś 45%), zagryza owockiem i rybką, a pieje się równo z kogutem przy akompaniamencie gitar. Tam właśnie byłem na piwie.

Frend Aptiego nie okazał się tragedią. Mogę wręcz powiedzieć, że dawno nie spotkałem takiego swojskiego Turka jak tam. Nie pamiętam jak miał na imię, chociaż coś mi się obija w pamięci Serhat. Tak też go nazwijmy. Serhat jeszcze 30 minut wcześniej był w środku walki o własne życie. Jak się w nią wdał? Chciał rozdzielić dwóch bijących się panów zapitych. Zapewne nic złego w takiej przyjacielskiej bójce by nie było, gdyby jeden z nich nie okładał drugiego, leżącego już na ziemi, metalowym kubłem na śmieci.

Kiedy Serhat chciał się zbliżyć, z dwojga złego udało mu się przerwać męki biednego położonego. Kubeł nie wymierzał już kolejnych ciosów. Poleciał w Serhata. Udało mu się zasłonić rękoma i odpowiednio szybko zbiec na widok wyciąganego noża...

A przynajmniej to mi Serhat opowiedział. Niech każdy zapamięta - Turcy nie kłamią, tylko wyolbrzymiają. Skomplikowany przykład jest powyzej. Prosty przykład, to taki, że w Afyon miało być -30 stopni i śnieg po uda. Jak tylko się poszczęści i będzie łagodny rok, bo przeciętnie to gorzej. Osobiście zakochałem się w sposobie w jaki Turcy oceniają szanse w procentach. Otóż szanse na wszystko wynoszą 99%. Nie mniej, nie więcej. No, może Coś, co  ma niskie szanse powodzenia, to tak do 90% spadnie.  Reszka również wypada w 99% rzutów. Orzeł podobnie :).

Tym razem to już nie ma przebacz. Wracamy do domu. Ja zamieszczam krótką notkę o wywczasie, gadam z taką jedną kudłatą z Polski przez chwilę, a potem spać. Jutro w końcu więcej do zobaczenia będzie!

Świąteczne porządki

Współlokatorzy wyjechali. Ostatnia wczoraj. Sam zostałem. W tonami śmieci. Ja nie wiem, jak my to robimy...

Powrzucałbym kilka zdjęć, aby zilustrować z czym walczę. Niestety, komputer nadzwyczajnie niespodziewanie odmówił współpracy z telefonem. Powalczę z tym kiedy indziej.

A poniżej utwór, którą puszczam w kółko, szczególnie sprzątając.

 

P.S. Notka z wyprawy wieczorem, tak ok. 21.30 mojego czasu.

środa, 16 grudnia 2009

Stopem do Europy, chapter 2

Eskişehir. "Stare miasto" w tureckim. Znane z Meerschaum, czyli takiego śmiesznego, białego kamienia, z którego robią w Turcji fajki. Z czasem ponoć zmieniają kolor, przybierając kolory żółci, brązu, a czasem nawet brudnej czerwieni. Zapamiętajcie - stare fajki wyglądają jak drewno. Kiedyś w Antalyi widziałem jednego takiego dziaduszka siedzącego przed kawiarnią, jak sobie taką fajeczkę pykał samemu, a nowe, bielutkie sprzedawał. 

Pomimo, że z tego kamienia nie robią właściwie niczego poza właśnie fajkami, to jednak rząd turecki zakazał eksportu tego materiału. Chcieli w ten sposób zapewnić sobie monopol na produkcję tych fajek, bo to właśnie w Turcji najwięcej się go wydobywa. Może tak - jak go znajdziecie gdziekolwiek indziej, to macie farta. W okolicach Eskişehiru jest tego tyle, ile piasku na Saharze.

No, zapomniałem wspomnieć tylko o Anadolu University. Ale co ja będę pisać o tym, że z jednego końca na drugi idzie się godzinę*, ma ok. 1,5 miliona studentów rozsianych po całej Turcji, i japoński ogród. Nie, to by zajęło zbyt wiele czasu, aby to zgłębić :).

I... to jest wszystko co można o Eski powiedzieć. Mieszkałem na końcu miasta, blizej właśnie uniwerku, u Litwinki poznanej w Antalyi. A wszystko warte zobaczenia było daleeeko daaaaalej, na jego drugim końcu.  Zresztą, ruiny zamków to ja w Polsce mam, meczety są wszystkie takie same, a tureckiej przyjaźni mam pod dostatkiem. Przyszedł czas na ruszenie w drogę.


***


Tu może nie było ciężko. Było za to zimno. Trzeba było wrzucić na siebie wszystkie dostępne warstwy swetrów (sztuk: 1), polarów (sztuk: 1) i kurtek (sztuk: 1) aby jakoś wystać. A że Prawa Murphy'ego są wiecznie żywe, ledwo naturalnie się ubrałem w minucie 57 mojego oczekiwania, w minucie 62 pojawił się życzliwy Ali, rodowity Bursanin, który akurat wracał z Włoch.

Oboje staraliśmy się jakoś dogadać - ja po polsku, on po włosku. Pozytyw tego taki, że słowem, jakiego się nauczyłem, było "domuz", czyli wieprzowina.

Generalnie jednak muszę stwierdzić, że dogaduję się z byle Turkiem coraz lepiej. Nie tylko rozumiem większość tego, co do mnie mówią, ale nawet jestem w stanie jakoś odpowiedzieć. Głównie "tak, nie, nie rozumiem", ale zawsze to miło zobaczyć ten bezcenny uśmiech. Turcy naprawdę cieszą się słysząc swoją ojczystą mowę z ust yabanci ("obcego", używane jako "obcokrajowiec"). Często jednak, gdy rozmawiam o języku i porównuję go do polskiej mowy, widać na twarzach grymas czegoś pomiedzy rozczarowaniem, zażenowaniem, wstydem i odrobiną rozsierdzenia, kiedy im mówię, że turecki jest prosty. Ba, dużo prostszy od polskiego, bo podobny, lecz bez masy zabawy z rodzajnikami, nieskończoną liczbą końcówek fleksyjnych*, wymową daleką od pisowni***... i w ogóle. 


***


Na teraz starczy. O samej Bursie w następnej notce.



* Właściwie... to nie dotarłem do końca. Zwątpiłem. Wy też byście to zrobili.

** To takie coś, co pozwala powiedzieć "córuchniuniuniuniuniuniunieczka" zamiast "córeczka"... chociaż oczywiście brzmi głupio. Ale Keremowi z Antalyinaż się oczka zaświeciły, jak to mówiłem.

*** A myśleliście, że "malacz" to skąd się wziął, jak Anglik przeczytał na głos "maluch"?

Wynik ankiety

Daleko mi do grupy reprezentatywnej 1000 osób. Ankietę anonimową wypełniło w ciągu 7 siedmiu 18 osób. I co?

O dziwo, blog się podoba.  Mam przynajmniej skromne pojęcie, że jest nieźle. Nie powiem, spodziewałem się przynajmniej setki odpowiedzi. Od czegoś trzeba jednak na poważnie zacząć.

Tak więc:

77% zapraszam do zwiększenia liczby czytelników wszelkimi dozwolonymi przez konwencję genewską środkami.

Z 5 % chętnie się bliżej zapoznam. Mail pozostał bez zmiany :).

A pozostałym 16% dziękujemy za uwagę i żegnamy się.

wtorek, 8 grudnia 2009

Ankieta

Tak sobie dzisiaj siedzę, zmęczony po usuwaniu grzyba ze ścian i dłubaniu w zębie. I jak to zwykle w takich chwilach bywa, zaduma mnie złapała. Czy Wam się w ogóle te teksty podobają? Ani z komentarzami nie szalejeta, a ja też nie mam wiedzy o tym jak naprawdę piszę. Bo to, że się śmieje sam do siebie, jak to czytam, to chyba o niczym nie świadczy, nie?

Powiedzmy, że lubię pisać, ale to nie oznacza, że dobrze mi to wychodzi. Dlatego też po prawej stronie, zaraz pod moim zdjęciem, znajdziecie ankietę. Proste pytanie, odpowiedzi cztery, wybieracie jedną. Możecie potraktować to jako ocenę wyłącznie bloga, chociaż bardziej zależy mi na ocenie tego, na jakim teksty stoją poziomie.  Również z krogulczas.blogspot.com.

To na razie tylko wstępne rozpoznanie, dlatego też ankieta jest prosta, nieskomplikowana i prosta. Trwa do 16 grudnia, czyli do następnego wtorku.

Hej, w końcu dla siebie tego nie piszę. Won do komentarzy. A jak są z nimi jakieś kłopoty, to na maila:


Ja lecę teraz kończyć trzeci sezon Heroes, bo czwarty wzywa :).

poniedziałek, 7 grudnia 2009

Stopem do Europy cz.1

Afyon -> Eskisehir, czyli pierwszy odcinek własnej prywatnej wyprawy autostopowiczowej.


Gdyby nie ta tabliczka, byłoby ciężko.


***


Jest poniedziałek, ok. godziny 11.00. Zaczęło się nieźle. Wyszedłem na drogę zaraz obok kampusu, biegnącą na Eskisehir. Ledwo rękę wystawiłem, już się pierwsza tirówka zatrzymuje. Na rozgrzewkę opanowana do perfekcji formułka "Selamünaleyküm! JestemPolakiemsłaboznamtureckiEskisehirmozepanowie?"*.  Oni mi "tamam!" i można jechać. Ładuje się do środka, a tam Ahmetrio. W sensie trzech Ahmetów. Jeden był chyba Osman, ale kolejne głowy to na pewno Ahmety.

Pełen szczęścia, doczekać się dojazdu do Eski nie mogę. Ta mieścinka jest położona zaledwie o 120 klocków od Afyon, więc półtorej godziny i powinienem tam zawitać.

A tu mi się Ahmeciarnia zatrzymuje.

Pytam "O co kaman, Osman? Deal przecie był!"

"A wsadź se tam gdzie lubicie w Polsza tego deala, my skręcamy w prawo, haha! Ale spoko, tu masz drogę dalej na Eski. Coś znajdziesz. Prędzej czy później."

To wysiadłem. I widziałem, jak odjeżdża moja tir... śmieciarka. No świetnie. Nic dziwnego, że radio tranzystorowe, że Ahmety śmierdziały i nie było browarów w lodówce. Złapałem śmieciarkę na stopa.


***


Tu zaczęła się ta mniej przyjemna część. Bynajmniej byłaby nieprzyjemna, gdyby nie moja nowa zabawka - dyktafon w komórce. Kiedyś się śmiałem z tego rozwiązania, ale teraz jak sobie odsłuchałem raz, drugi i trzeci notatek z poszczególnych dni, naprawdę - dużo więcej da się napisać. Już nieraz miałem tak, że chciałem całą notkę zbudować w oparciu o jakąś myśl, która mi wpadła do łba ot! tak. I z równym impetem porykoszetowała trochę, dziury w pamieci zostawiła, i poszła w cholerę. Tymczasem z dyktafonem to, co powiedziane, jest już tam na amen :).


***


Odsłuchuję sobie teraz co to się ze mna działo. Podsumujmy fakty:

1. Był poniedziałek, zaraz po długim weekendzie wielkiego święta religijnego, a na wszelkie święta Turcy jeżdżą z i do rodzin na krańcach kraju zamieszkałych.

2. Samochody były tym samym wypełnione po brzegi.

3. Szedłem sobie dobre 2 godziny przed siebie, zanim coś złapałem.

W czasie tych dwóch godzin najmilej zapadł mi w pamięć kontakt trzeciego stopnia z (no z kimże innym?) Turkami.

Spotkanie z nimi podsumowałem na nagraniu w słowach następujących:

"Sobie kurwa pielgrzymkę zafundowałem... Przed momentem spotkałem takich fajnych kolesi. Siedzieli sobie w mercu, zawołali mnie tam. Znaczy zawołali... coś tam pierdzielili; zapytali dokąd jadę i w ogóle.

Ja im powiedziałem, że Polak jestem; że waszego głupiego tureckiego nie znam; że trochę go znam w najlepszym wypadku."

"AAA! Polak, panie! Masz pan Polak przejebane, bo autostop to chujnia z grzybnią. ALE! za pół godziny... Czekajcie ... Chuje... ALE! za pół godziny przejeżdża tędy autobus! No, to panie masz ten autobus za pół godziny złapać."

"No spoko... Chętnie bym mu powiedział, że autobusy to zazwyczaj są pełne już... no ale no! nie będę się kłócił. Może się uda ten autobus złapać."

Poza tym widziałem wypasane krowy. I owce. I osły**. I siewców! Łooo! Siewcy byli spoko.

A tak to bite dwie godziny NIKOGO. Można odnieść wrażenie, że Turcy są fantastycznie gościnnymi ludźmi***. Szkoda tylko, że najpierw musisz się doczłapać do ich domu. Żeby cię samego do domu zabrali, bo widzą akurat strudzonego wędrowca, to już ciężej.

Lecz ja to ich nawet rozumiem. W zeszłym roku mieli dość nieprzyjemną międzynarodową aferę. Włoska artystka łapała stopa w Turcji, będąc przebrana za pannę młodą. Została zgwałcona i zamordowana. Tym niby tłumaczą swoją niechęć do autostopowiczów, lecz szczerze wątpię, żeby tak twardogłowy naród aż tak bardzo wziął sobie do serca jedną autostopowiczkę.


***


W końcu jeden Turek poleciał na moją seksi tabliczkę, którą widać u szczytu, a której nie miałem ze sobą na początku. Znalazłem tą tekturę dopiero po drodze, więc nawet dobrze, ze się trochę przespacerowałem :). W końcu mogłem jechać do Eskisehiru...

C.D.N.


***


Póki co przepraszam za tak późną godzinę publikacji. Odsłuchiwanie tych materiałów zajęło mi więcej niż się spodziewałem - przegadałem dobre 2 godziny, 13 minut, i sekundę. Sam do siebie. Coś chyba ze mną nie tak...



* Im mniej wdechów tym lepiej jesteś w tym kraju zrozumiany.

** W życiu nie widziałem wypasanego osła. Dziwne doświadczenie.

*** Bynajmniej jako tacy się reklamują.

środa, 2 grudnia 2009

Wywczas

Przedwczoraj Eskişehir, wczoraj i dzisiaj Bursa, a jutro İstanbul :).
Cos mi mowi, ze szykuje sie fajna notka jak wroce po weekendzie. A Poki co - oficjalny urlop sobie zrobie.

Starotureckim 'ciao!' koncze te ultra-notke ;).