poniedziałek, 1 lutego 2010

Kto wie więcej? Ten co czytał, czy ten co widział?

Takie pytanie powiedział mi pewien Ibrahim w drodze do Stambułu.


***


Ja tu nie tylko po to, aby bloga pisać przyjechałem.

Chciałem zrealizować marzenie o studiowaniu zagranicą.

Chciałem poznać inną kulturę od środka, a nie tylko z książek.

Cejrowski wszedł mi an ambicję, opowiadając o ludziach podróżujących z lodówkami na plecach. To też był pewien motywator.


I teraz tak sobie myślę – to są prawdziwe powody mojego przybycia tutaj.


Teraz za to nie chcę wyjeżdżać. Zapijam się piekielnie drogim redbulem, przegryzanym batonami, jakbym się miał hajtać za 24 godziny. Jestem Wam też winien relację z Syrii. I z mnóstwa innych miejsc. Ale spokojnie, jestem bardzo wylewną osobą. Szczególnie po kieliszku. I przed dojściem.


Allahu... Sześć miesięcy. Sześć miesięcy opierdalania się, picia wszystkiego co natura człowieka wytworzyła, zabawy z masą umiarkowanie i nieumiarkowanie zwariowanych ludzi, podróży, fotografowania, przemyśleń i celibatu. A to wszystko z przerwą na dwa tygodnie dwóch sesji po tydzień każda. Przez cały ten czas miałem co do tego wyjazdu doprawdy mieszanie uczucia. W końcu jednak staje na tym, że było to najlepsze doświadczenie, jakie mnie do tej pory w życiu spotkało. Jechałem w nieznane. Nawet sam nie wiedziałem po co, gdzie, kiedy, z kim i dlaczego tak kurewsko drogo.


***


Czas na rozjazdy. Autobus o 1.00 z Afyon. Taxi. Samolot o 17.25 z lotniska (a jakże) Ataturka w Istanbule. Wypełniony po brzegi wspomnieniami, ruszam w podróż. Ta już jest ostatnia.


Chciałem spróbować czegoś nowego. I spróbowałem.

Kto by pomyślał, ze będzie śmiesznie?


poniedziałek, 18 stycznia 2010

Jeżeli coś zdarzyło się dwa razy, zdarzy się i trzeci.

Ja tu o wolności piszę.


***


Mógłbym próbować się wytłumaczyć, czemu nie dokończę o Stambule. Mam przed sobą listę, tego, o czym miałem napisać:


1. Złodziej + jego powtórka

2. Waga

3. Zakryty Bazar i czarny rynek

4. Chujowość topkapi

5. Najlepszy kebab

6. W górę i w dół

7. Czegoś brak


Spisałem ją dawno, podczas pisania o Stambule właśnie. I ignorowałem. Nie „zapomniałem”, nie „nie miałem czasu”, nie „bo ja w trakcie egzaminów jestem”. Po prostu. Starczyło mi.

Doszedłem do wniosku, że póki co niech to sobie tam leży. Ja Stambuł pamiętam. Jak ktoś będzie chciał, to mu opowiem o tej siódemce.


***


Ciesząc się, że już wszystko co wiedziałem to napisałem, w środę spadam do Syrii. A teraz czas się zanurzyć błogim lenistwie w rytmie Red Hot Chili Peppers...

wtorek, 12 stycznia 2010

Jeżeli przyjrzysz się bliżej, to wielkiej różnicy to tu w sumie nie ma

A mówimy tutaj o nauczaniu.


***


Nie wiem, jak to będzie się prezentować na dowolnym polskim wydziale zarządzania. Wiem jednak, że to, co tutaj profesorkowie próbują wbić do łbów jest wiedzą akademicką od góry do dołu. Z perspektywy przyszłego robola oznacza to tyle, że zmarnujesz sobie lata nauki do przygotowania się do życia, które nie istnieje.

Na co mi wiedzieć, że przedsiębiorcy są przedsiębiorcami, multi-przesiębiorcami lub intra-przedsiębiorcami? Albo że mamy kryzys i jest ciężko? Podatki nie są dobrowolne - o maj got! Turcja powinna być członkiem UE? Takiego!

Dlatego postanowione - przeprowadzam się do Japonii. Albo Norwegii. W rachubę wchodzą jeszcze Holandia, Kanada, Australia i Nowa Zelandia. A może wszystko po kolei i niekoniecznie w tej kolejności. Praktyki w ambasadzie RP w Tokio to na pewno będą mieć miejsce. Za dwa lata.

A teraz wracam do prania, muzyki słuchania i sprzątania. W końcu jutro kolejny ważny egzamin!

piątek, 8 stycznia 2010

Zabijcie mnie...

... ale jestem na progu odkrycia tajemnicy ludzkości. Jednej z wielu jakby nie patrzeć, lecz to zawsze jedna mniej.


Ta Turcja jednak nie jest taka zła, jak ją wam malowałem :).


Czuję się teraz jak po dobrym intelektualnym seksie. I mam ochotę na więcej. Łepetyno moja, szykuj się... nadchodzę!

środa, 6 stycznia 2010

Istanbul, czyli cz.5

Dzień pierwszy


- Ty, to naprawdę Europa?

- Avrupa? Alla alla! Alabala! Benedykt XVI! Hesiemesie buroki?

- Pewnie. Z ust mi to wyjąłeś.


To był najsensowniejszy dialog, jaki sobie uciąłem po turecku tamtego dnia. Z taksówkarzem, który wiózł moją czarną szanowną dupę do Sisli/Mecideyekoy. Tam, pod Cevahir Alisveris Merkezi (Centrum Handlowym Cevahir) miał mnie odebrać Jan. Tak, ten sam Jan.

Może tak – chciałem złapać jakiegoś stopa, żeby mnie tam zawiózł. Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie zaczepił mnie Turko-simpatiko. Nie pamiętam jak miał na imię, ale wiem, że doszliśmy do tego, że tłumaczy się na „silny”. Dobrze, że to nagrałem. „Harkan”. Translator zaprzecza*.

Turcy mają fantastyczny zwyczaj nazywania swoich dzieci od tego, co już istnieje. Więc nazywają swoich synów i swe córy „pięknymi”, „mądrymi”, „horyzontami”, długo wyczekiwanymi”, „tysiącem świateł”, „człowiekiem, który zrobi wszystko”, a nawet „żołnierzem czekającym na wschód słońca”. Oczywiście, jeżeli mamy im wierzyć.

Tylko tyle zapamiętałem z rozmowy z nim (jego imię), więc nie działo się nic więcej. No poza tym, że tak mnie zagadał podczas spaceru, że zrobiło się zimno, nogi mnie bolały po całym dniu, stwierdziłem, że pierdolę i wbijam na taksę. Po drobnych negocjacjach co do ceny, udało mi się w końcu dotrzeć do Europy**.


***


Dzień drugi

„Może to zaznaczę – nie przyjechałem do Stambułu, żeby się nim zachwycać. (…) Nie obiecuję, że z Istanbułu przywiozę jakieś dobre wieści.”

Taki zapis głosowy mam z poprzedniego dnia. Oczywiście mówię to żartem.

Ale każdy żart jest powagą tkwiącą w okowach Wszechświata.


***


Wyobraźcie sobie, że jedziecie do Warszawy z Wrocławia. Przez Gdańsk. I Poznań. I Łódź. W tej kolejności.Taką właśnie trasą, tyle, że po Konstantynopolu, doszedłem do Hagii Sofii.

Ciekawostką jest, że... nie wiedziałem, że jestem przy Hagii Sofii. No bo pardon, ale kiedy ktoś nazywa coś „muzeum” to ja oczekuję muzeum. A tu jest „Muzeum Hagii Sofii”.




To wchodzę do tego muzeum Hagii Sofii. Chodzę, aparat robi co może. Niewiele może.


Wychodzę z Hagii Sofii. Teraz już wiem, że to było to. Tak to przez cały pobyt... nie wiedziałem, czy ja jestem we właściwym miejscu. Kościół Mądrości Bożej, czy nie Kościół Mądrości Bożej? Zapytać się, czy nie? Z zapytaniem wczoraj o to, którędy do Europy to nie miałem problemu. Tym razem, będąc już w środku jakiegoś przybytku, to tak trochę dziwnie by było dowiedzieć się, że jest się we właściwym miejscu. Rozumiecie, prawda?


Kolejny do odstrzału był Błękitny Meczet. Sultanahmet Cami. Z zewnątrz nawet ładny.


W środku to jak każdy inny meczet. Mam swoją teorię związaną z tymże stanem rzeczy. Otóż Błękitny jest zajebisty. Ja tak uważam, każdy tak uważa, też tak uważacie, bo wszyscy tak uważają. Jest bardziej szary niż błękitny, ale to już zostawmy za sobą.

Jak powiedziałem, Sultanahmet wgniata w ziemię po same sutki. Problem polega na tym, że teraz każdy meczet wygląda jak Sultanahmet. A Sultanahmet wygląda jak Hagia Sofia z tymi swoimi kopułami. Został zresztą wybudowany nie tak długo po zdobyciu Konstantynopola (biorąc pod uwagę jego rozmiary). I tu jest teoria: Osmanom nie podobało się, że w ich nowej stolicy, którą zdobywali od setek lat jest taki ładny kościółek. Dorobili minarety, ale to wciąż nie to samo. Więc co robią? To, co każdy szanujący się budowniczy zrobiłby na ich miejscu – zbudował lepsze, wyższe, monumentalniejsze, droższe, w generalnym założeniu przyćmiewające blaskiem to, co już istnieje. Oczywiście nie w jakimś odizolowanym zakątku Imperium, ale zaraz naprzeciwko rywala. I żeby nie było, ze to tylko na pokaz, to jakimś dziwnym trafem od tamtego czasu, każdy meczet (a przynajmniej te, co widziałem, a trochę ich było) ma:

- co najmniej jedną kopułę (Zośka ma tylko jedną, byczą)

- co najmniej jeden minaret (Zośka nie miała wcale)

- co najmniej chujowe wnętrze (Zośka... nie, też jest chujowa)


Wybaczcie, ale taka jest smutna prawda. Z zewnątrz jest to najpiękniej prezentujący się monument jaki w życiu widziałem. Ale wewnątrz to jak każdy inny meczet wygląda. I stąd mój pomysł, ze może... to po prostu wszystkie inne meczety wyglądają w środku tak jak w Błękitnym Meczecie?


***


Dwa dni temu dowiedziałem się, że za tydzień sesja. Słodko. Więc się uczę. O Stambule jeszcze zostało mi do napisania o tylko siedmiu rzeczach, tak jak sobie to teraz kalkuluję, ale może coś się jeszcze doda.

Tymczasem lecę do nauki. Za kopa w dupę do napisania w końcu tej notki dziękuję sadystycznej, acz miłej jak się ją pozna czytelniczce :).


PS Przylatuję 2. lutego !!!!!!!!


* tureng.com

** Nie, nad Bosforem nie mam fajnych fotek. Ciemno było, a jak jest po turecku „prrrr” to nie wiem***.

*** „Stop” to wiem, bo to „dur” jest. Ale tu nie o „stop” na środku mostu łączącego dwa kontynenty mi chodziło.  

wtorek, 5 stycznia 2010

Kocham ten uniwerek...

... tutaj nawet na stołówce jest internet :).