niedziela, 20 grudnia 2009

Otostoplı Avrupada cz.3



Śmiechu miałem co nie miara, kiedy mój szanowny kierowca zatrzymał się na środku zjazdu z autostradu i mówi mi, żebym wypierdalał.

-Şurada!

-No ale jak to, panie dziejku?

-Şurada!

-Ale że niby ja w Bursie już jestem?

-Şurada!

-No weź Kurdem nie bądź.

-Şurada!

-No tak. Jesteś Kurdem.

-Şurada!

-Dobra, już dobra.

-Şurada!

-Kolay gelsin, iyi akşamlar i też spierdalaj.


***


Idę. Znowu. Ciemno, zimno, nie wiem gdzie jestem i do domu daleko. Dzwoni Apti.

-Merhaba maj frend! Gdzieś jest, jeśliś jest?

-Chyba w Bursie. Ikee jaką o jakiś klocek albo dwa oddaloną ode mnie widzę. Świeci się jak firanki w dowcipie.

-Aaa to noł problem. Zara tam będę. Dont łory.

-Spoko, to ja się tam pod tą Ikejkę przejdę.

-Zaraz tam będę. Dont łory.

-No, a ja będę pod I...

-Zaraz tam będę.

-Fajnie.

-Dont łory.

-Apti... 

-Zaraz tam będę. Dont łory.

-...

Gdy już mnie odebrali z spod tejże Ikejki, czas było na nocleg. Pobieżne poznanie ojca, matki, siotra na zdjęciu. Będzie tego. Sen zmorzyłby mnie szybciej niż hiszpanka swój pierwszy milion uzbierała. Ale nie.

-Maj freeeend!

-Tak Apti?

-Chodź na piwo. Maj frend chce cię poznać, maj frend.

-Jestem przekonany, że nie ma ochoty na towarzystwo takiego nudnego gościa jak ja.

-Ale on chce cię poznać!

-Miło mi. Podaj mu mojego maila.

-Kiedy osobiście!

-Kruwa... -poddałem się. A co tam, chwila moment i będzie po sprawie- Dobra, dawaj no go tu.

-Maj frend na mieście już jest.

-Że...? Ekstra.

-Jedziemy?

-Byle do przodu.



***


I ponownie na mieście. Tym razem półtora-milionowe. Jedyna słynna ulica, na której pije się wyłącznie rakı (turecka anyżówka, jakieś 45%), zagryza owockiem i rybką, a pieje się równo z kogutem przy akompaniamencie gitar. Tam właśnie byłem na piwie.

Frend Aptiego nie okazał się tragedią. Mogę wręcz powiedzieć, że dawno nie spotkałem takiego swojskiego Turka jak tam. Nie pamiętam jak miał na imię, chociaż coś mi się obija w pamięci Serhat. Tak też go nazwijmy. Serhat jeszcze 30 minut wcześniej był w środku walki o własne życie. Jak się w nią wdał? Chciał rozdzielić dwóch bijących się panów zapitych. Zapewne nic złego w takiej przyjacielskiej bójce by nie było, gdyby jeden z nich nie okładał drugiego, leżącego już na ziemi, metalowym kubłem na śmieci.

Kiedy Serhat chciał się zbliżyć, z dwojga złego udało mu się przerwać męki biednego położonego. Kubeł nie wymierzał już kolejnych ciosów. Poleciał w Serhata. Udało mu się zasłonić rękoma i odpowiednio szybko zbiec na widok wyciąganego noża...

A przynajmniej to mi Serhat opowiedział. Niech każdy zapamięta - Turcy nie kłamią, tylko wyolbrzymiają. Skomplikowany przykład jest powyzej. Prosty przykład, to taki, że w Afyon miało być -30 stopni i śnieg po uda. Jak tylko się poszczęści i będzie łagodny rok, bo przeciętnie to gorzej. Osobiście zakochałem się w sposobie w jaki Turcy oceniają szanse w procentach. Otóż szanse na wszystko wynoszą 99%. Nie mniej, nie więcej. No, może Coś, co  ma niskie szanse powodzenia, to tak do 90% spadnie.  Reszka również wypada w 99% rzutów. Orzeł podobnie :).

Tym razem to już nie ma przebacz. Wracamy do domu. Ja zamieszczam krótką notkę o wywczasie, gadam z taką jedną kudłatą z Polski przez chwilę, a potem spać. Jutro w końcu więcej do zobaczenia będzie!

2 komentarze:

  1. umarlam :D
    a kolega to chyba Sefa, moze? :) spoko gosc, wyglada troche jak indianin a nie jak turek? ;)
    pozdrufka
    ania

    OdpowiedzUsuń
  2. Hm, To mógł być i Sefa :). Na pewno na "S" było mu. Turczasto wyglądał, chociaż mniej niż przeciętny Turek, to też fakt ;).

    OdpowiedzUsuń