wtorek, 29 września 2009

Ziemia obiecana I

W końcu się coś działo. Wczoraj od 9.00 do 23.00 załatwiałem sobie mieszkanie. Co z tego wyszło?


***


Zacznijmy od tego, że mieszkanie to było załatwiane od dobrych trzech tygodni. Dopiero, kiedy przyjechałem, wzięli się za nie na poważnie.  

W poważnej, naukowej literaturze, opisującej jak to się z Turkami robi interesy, generalnie spotkałem się z określaniem negocjacji z nimi (a w praktyce również codzienne komunikowanie) jako „zabierającymi więcej czasu niż w przypadku np. kultur Zachodu”. Myślałem więc sobie tak „Aha, czyli pozaprzyjaźniam się z nimi trochę dłużej, pogadamy trochę dłużej o pogodzie, wymienimy się dodatkowo informacjami o swoich rodzinach, a potem przejdziemy do konkretów”

W Turcji nie ma konkretu.

NIE. MA.

Rozmowa z Turkiem to naprawdę świetna sprawa. Raz przyszedłem tylko po to, aby zapytać się, jak idzie poszukiwanie mieszkania. Skończyło się na tym, że siedziałem przez godzinę przy herbatce, poznając dwóch przyjaciół koordynatora Erasmusa, rozmawiając o Wałęsie, Mickiewiczu, Dąbrowskim, Lato, Deynie, imieniu „Kamil”, ,polskim nielubieniu się z Ruskimi, ramadanie, kuchni tureckiej, taniej kuchni tureckiej, dobrej kuchni tureckiej, i jeszcze o kuchni tureckiej.

Komunikacja z Turkami to koszmar. Nie mam zamiaru być politycznie poprawny i powiem wprost: My, Europejczycy, mamy lepszy, sprawniejszy system przekazywania danych między dwoma podmiotami komunikacji. Jest to spowodowane w głównej mierze tym, że informacja w Europie i krajach, gdzie cywilizacja zachodnia ma silne wpływy (USA, Kanada, Australia, Japonia itp.) jest tania i łatwa do zdobycia.

W Turcji za to, informacja jest ceniona. Nie jest łatwo ją zdobyć, więc nie jest też łatwo ją uzyskać od tego, kto ją posiadał.

Sklepy nie mają wywieszonych szyldów z godzinami otwarcia.

Na półkach większości sklepów, poza supermarketami, w większości nie ma wywieszonych cen.

Rozkłady MPK nie istnieją – po prostu dolmusa (czyt. dolmusza [l. poj. M. dolmusz] – minibus, powszechny środek transportu publicznego) łapiesz „na stopa”, wystawiając rękę jak widzisz, że jakiś jedzie.

I tak samo jest, kiedy chcesz wynająć mieszkanie.


***


W zeszłym tygodniu ja, czterech studentów simpatiko, koordynator Erasmusa Abdulkadir oraz szef BWZ Uniwersytetu Ibrahim, udaliśmy się na oględziny mieszkania.

Korytarzyk, który prowadzi do trzech odrębnych pokojów, kuchnia, łazienka i toaleta osobno. Toaleta z dziurą, w Polsce zwana „na Małysza”

Było w tragicznym stanie jeżeli chodzi o porządek. Było totalnie puste, ale prezenter powiedział, że będzie wypicowanie, wysprzątane, meble wstawione, kuchenka, pralka i lodówka, internet za darmo. Myślę sobie – fajnie. I że to wszystko będzie zrobione za dwa dni. Myślę sobie – ekstra.

Lipa. Dupa.

Wczoraj w chaotycznym pośpiechu emigrowałem z mojego dotychczasowego akademika, po to tylko, żeby wprowadzić się do tego mieszkania mego nowego.

Najpierw udać się mieliśmy do wynajmującego, coby umowę podpisać.

I tu zdziwko numer jeden...

Ale o tym później, dzisiaj nie mam na to sił. Póki co jestem zmęczony, a poza tym dobrze mi się gada z nową współlokatorką (pozdrowienia, droga Flatmejt ;)). No i czeka na mnie Fifa 2010 z weterynarzami w kafejce na dole :P.

Dokończę jutro. A teraz cmok cmok.

2 komentarze:

  1. Opisałeś jak zwykle fantastycznie, tylko, że twoja mama nie będzie zachwycała się stylem tylko martwiła treścią. Mamy już takie są... wiem, że marudzę... buziaki km

    OdpowiedzUsuń
  2. Mama z tych, co raczej martwią się częściej stylem, a szczególnie, gdy dotyczy on stylu życia:)mam nadzieję, że dr House nie będzie musiał was diagnozować z powodu syfu w mieszkaniu, czyli za bardzo nie upodobnicie się do pobratymców z brakiem umiłowania do porządku:) mama Bartha

    OdpowiedzUsuń