niedziela, 27 września 2009

Tymczasem przenieś moją duszę utęsknioną, Do tych pagórków leśnych, do tych łąk zielonych...

Na wspomnienia mnie wzięło, więc sobie Linkin Park „In the end” puściłem. Pierwsza piosenka pierwszego zespołu, który uwielbiałem jako pierwszy.

Ogólnie zaduma mnie łapie coraz częściej. Ostatnio zatęskniłem za trochę bardziej polskim jedzeniem (czego owocem były kuchenne podboje z poprzedniej notki). Naprawdę jednak w tej chwili tęsknie za jesienią. Polską, złotą... chciałoby się rzec: normalną jesienią.

Nie jest to dlatego, że od lat sobie obiecuję, że pojadę w Bieszczady jesienią, a tu się trochę wynudziłem, czekając na zajęcia. Nic nie mają do tego zdjęcia rodaków na nk, albo rozmowy z nimi. Nie uwierzycie chyba, jakie trzy przedmioty w taki nostalgiczny nastrój mnie wprowadziły.

Pierwszy był liść. Lekko pożółkły liść jabłka, które w swoim czasie kupiłem na bazarze. Bóg mi świadkiem – idealna żółć jesienna.

Drugi był facebook. Kiedy otworzyłem tam Puszkę Pandory (aplikacja, która umożliwia wylosowanie nieomal dowolnego przedmiotu, uczucia, człowieka itp.), wylosowałem... wiewiórkę. Szarą. Z orzeszkiem.

Ale wszystkim dobiła mnie szyszka. Zrozum, Panie Czytelniku: pośród Gór i Wzgórz, pośrodku Stepu, na Betonie przy Akademiku... SZYSZKA. Jak sobie przypomnę moje radomszczańskie lasy, kiedy pacholęciem będąc brykało się po nich z harcerzami, obrzucając się szyszkami i wywalając na cztery litery na śliskich opadłych liściach... 

Tak, tęsknię.


***


Muezini lub ezini. Różnica bierze się z arabskiego, gdzie „m” dodaje się dla osób. Samo „ezin” jednak nie wiem co oznacza. Wiem, kogo oznacza, i wy pewnie też.

To jest ten koleś, który codziennie pieje ile fabryka dała w mikrofon na szczycie minaretu,wieży tak charakterystycznej dla muzułmańskich meczetów, jak...

No właśnie, tu słówko. Chrześcijanie minaretu nie potrzebują. Konstrukcja ta swoje początki ma w wysokich punktach, takich jak drzewa czy wzgórza, z których zwoływano i przypominano raczkującym muzułmanom, że się mają pomodlić. Ponieważ w miastach trudno o naturalne wywyższenia, a ponadto były to miejsca nadzwyczaj głośne, trzeba było zacząć budować odpowiednio wysokie punkty, aby wszyscy wierni wiedzieli kiedy mają się modlić. Albowiem muzułmanie pory swych modłów mają regulowane takim ścisłymi terminami jak „zachód słońca”, a więc przez pory dnia, a te codziennie się zmieniają, a więc i codziennie muzułmanie modlą się o różnych godzinach. Obecnie można (na pewno w Turcji) spokojnie kupić (a zarazem nie można nie kupić) kalendarza z wyrywanymi karteczkami, na którym każdy dzień ma wypisane dokładne godziny dla każdej modlitwy, z uwzględnieniem naturalnie tego, ze słońce kiedy indziej zachodzi w Stambule, inaczej w Afyon, Ankarze czy Konyi, a jeszcze inaczej w Trabzonie.


Dlaczego więc muezini umierają?

Niechaj mnie znienawidzą wszyscy kochający Bliski Wschód i jego Orientalizm, ale... na litość, po dwóch miesiącach mi się oni troszkę okropnie osłuchali. Teraz, każde to ich przeciągane w nieskończoność „AaaaaaaaaaAaaaaaaAAAAAaaaaAAAAaaaaaAAAAAaaaaaaa” brzmi, jakby byli w ciężkiej aaaaAAAaaAAAAaaaaaaAaagonii. Nie mogę już dłużej z nimi i tyle :).


***


Ale niech sobie chwalą Boga. To nawet swój urok ma. Na pewno miało dla ludzi w czasie ramazanu, kiedy wieczorna pieśń ezina obwieszczała, że słoneczka już nie ma i można jeść. Miałem to szczęście, że akurat na jedną z takich kolacji zostałem zaproszony przez koordynatora programu Socrates/Erasmus do jego domu.

(To dawne dzieje w sumie, chciałem je opisać wtedy, gdy miały miejsce, ale teraz dopiero pozwala mi na to bloger. - edyt. przyp. krogulczas)

Jadę sobie z Abdulkadirem (tak ma na imię), bo się zaoferował, że podrzuci mnie na iftar caderi – taka stołówka bezpłatna, rozstawiana na czas ramadanu, a sponsorowana przez władze miasta; wpadają tam i biedni i bezdomni, a także urzędnicy i policjanci. Po prostu, kto chce, może za darmo najeść się do syta (a pamiętajmy, że cały dzień nic nie jedli i nie pili...)

Jadę. Ledwo w sumie wsiadłem, Abdulkadir mówi do mnie „Co też ja sobie myślałem, że nie zaprosiłem Barhta (tak słyszą moje imię, przez moje felerne „r” :)) do nas na kolację? Barhta, jeżeli chcesz, zapraszam cię do siebie, bądź mym gościem”. Nie sposób odmówić ;).

Podaruję sobie opis domu, żywiołowości dzieciaków czy dostojnego spokoju dziadka, a przejdę do samego posiłku.

Bo oni mi tam Wigilię normalnie urządzili, a nawet w Wigilię nie jestem taki pełen, jak tam byłem. Tak naprawdę, to porównanie ma dodatkowe dno. Otóż, każdy dzień ramadanu jest dla muzułmanina dniem wyjątkowym, dniem, który spędza z z najbliższymi, a każdy dobry uczynek w czasie ramadanu jest liczony dziesięciokrotnie więcej na Sadzie Ostatecznym (lub czymś na jego pokrój).

A ja się tymczasem na poważnie bałem, czy za chwilę nie spojrzę ponownie na to, co przed chwilą jadłem. Niby nic szczególnego, ani nawet porcje nie były jakieś przesadzone, ani też kurczak, frytki, surówka z pomidorów czy podsmażana zielona fasolka nie mieszczą się dla Polaka poza pojmowaniem.

Ale deser...

Jeeeezu, jaki on był sycący! Za ChRL nie pamiętam jak się to nazywało, ale jeeeeezu, jakie to było dobre! Takie wilgotne ciasto francuskie, które w ustach zamieniało się w krem, azali był to krem, który miał konsystencję ciasta francuskiego? I jeszcze z bananami gdzieś tam wmieszanymi... Jeeeeeezu!

Podano potem... drugi deser. Baklawę. Baklawy już jednak wdusić nie mogłem. A, słówko o baklawie – o, ubodzy w wiedzę! Kto wpadł na pomysł nazywania „chałwą” tureckiej baklawy! Tej chałwy, którą my znamy, nie znajdziecie w Turcji. Baklawa i chałwa to nie są zamienniki! Chałwy nigdy nie lubiłem, a baklawę, gdyby nie odrobina zdrowego rozsądku, mógłbym jeść godzinami.

Na zakończenie tylko szybka herbatka (a właściwie trzy, które trwały godzinę) i Abdulkadir odwiózł mnie do akademika.


***


Tą notkę chciałem zamieścić naprawdę dawno temu, bo dobre trzy tygodnie temu. Teraz dopiero jednak przeszła korektę, co chciałem to dodałem, bloger działa, i można publikować.

Jutro prawdopodobnie wyprowadzam się do mieszkania gdzieś w centrum miasta. Jak się tylko urządzę, to ląduje na blogu kolejna notka. Bardzo możliwe, że o pierwszym dniu roku akademickiego, bo jutro się takowy zaczyna :). Trzymajcie kciuki!

2 komentarze:

  1. A tymczasem nasza jesień piękna a zdradliwa. Niby to słońce przygrzewa, ale jak ci pogoda mrozem przywali, to nie ma zmiłuj.
    Trzym się.

    OdpowiedzUsuń
  2. No to cię nie będę dołować tym, że u nas liście żółkną, kasztany lecą, a wczoraj ptak narobił mi na głowę, gdy spacerkiem wracałam z pracy przez park... km

    OdpowiedzUsuń