wtorek, 25 sierpnia 2009

Żyję

To pierwszy raz w moim życiu, kiedy naprawdę czuję się szczęśliwy, że żyję.

***


W ostatni czwartek byliśmy na wycieczce w Termessos- ruinach miasta w pobliżu Antalyi. Jest to miasto położone w górach, dość starych, ale wciąż wysokich. Nic dziwnego, że nie udało się go zdobyć nawet Aleksandrowi Wielkiemu.
Po dotarciu na wyższe mury, zauważyłem całkiem ciekawe miejsce, w którym możnaby porobić parę ciekawych zdjęć. Był to antyczny mur, którego prawa część była nadkruszona i przez to pozwalała na wejście na jego szczyt. Jakieś osiem metrów miał ten mur. Na takie rzeczy się wchodziło już wcześniej. Postanowiłem, że pójdę porobić tam parę zdjęć na szczycie. Na szczycie byli już dwaj moi znajomi, Węgier, Balint, i Holender, Nick.
Pocykałem może ze trzy zdjęcia i zdecydowałem, że zacznę schodzić, bo ani było miejsca na szczycie na więcej niż 2 osoby, ani też mnie nie chciało się tam dłużej stać w słońcu. Zacząłem schodzić. Czułem, że łatwo nie będzie, kiedy wyrwałem jedną cegłę, która jeszcze przed chwilą stanowiła solidne oparcie.
Potem wszystko działo się już szybko. Kamień wyślizgnął się spod nogi. Próbowałem oprzeć nogę. Gdzie indziej, byle gdzie. Kolejne obsunięcie. Chwyt ręką. Też daremny. Drugą. Trzeciej zabrakło. W ułamku sekundy zniszczyłem kawał antycznego zabytku.
I w tym ułamku sekundy pomyślałem sobie "Nie... To jakiś żart".
Spadłem. Zaprotokołowane jest "upadek z 10 metrów". Takie drugie albo nawet trzecie piętro. Leciałem nogami w dół. Podobno wylądowałem na jakimś drzewie, to ono musiało zamortyzować upadek. Leżałem dobre dwa metry od muru. Na lewym boku, głową w dół. Lewe udo, żebra i głowa wsparte na kamieniach, ale takich stożkowych, nie płaskich. Oparcie punktowe, czyli żadne. Jedynie prawą ręką wspierałem się na kamieniu. Wyobraź sobie podpór przodem, jak do pompki, tylko na prawej ręce, a cialo obrócone na lewą stronę. 
Leżałem tak dobrą godzinę.
Kląłem z taką częstotliwością, że towarzyszący mi obcokrajowcy szybko załapali "kurwa mać" i "ja pierdolę". Odmówiłem przemieszczania mnie ani zmieniania mojej pozycji z uwagi na kręgosłup. W końcu przybyli ratownicy. A potem to już po prostu straciłem rachubę czasu.
Znosili mnie Erasmusowcy, bo jako ratownicy przybył koleś i dwie cytate brunetki. Znosili mnie dobre 40 minut, a dla mnie to było może 5 minut. 
Jakkolwiek by to nie brzmiało, dzięki ciągłej przytomności, powstało w tym czasie mnóstwo dowcipów mojego autorstwa. Śpiewałem nawet "wina, wina, wina, wina dajcie..." wespół z Balintem, który, jak już zszedł, sam o dziwo zanucił. Dużo się także modliłem. Bardzo bardzo dużo.

O pobycie w szpitalu nie chcę mówić. To było najbardziej przerażające i najbardziej samotne doświadczenie w moim życiu.

Wyszedłem z tego wypadku bez żadnego złamania, chociaż było podejrzenie złamania lewej kości udowej, żeber, a nawet kręgosłupa. Skończyło się na uszkodzeniu mięśni lewego uda, okropnym bólu w plecach i trzech szwach na głowie.

***

Nick powiedział, że musiałem mieć na plecach jakieś 10 aniołów. "To ja musiałem na tych biedakach wylądować" odparłem.

Dopiero dzisiaj do mnie dotarło, że prawie zginąłem. Że ledwo uszedłem z życiem. 

Notka bedzie miała moralizatorski koniec, a co. Cieszcie się życiem. Doceńcie jego dar. Ja na pewno wprowadzam w moim pewne zmiany.  Żadne "nowe życie" czy "porzucenie starego życia". Żyję dalej, ale nanoszę korektę. Czuję, że to mi wystarczy to szczęścia. Bo niewiele życiu potrzeba, zarówno żeby je mieć, jak i je stracić.

***

To chyba koniec tego bloga. Mam już zarezerwowany bilet lotniczy do Polski. Po tym, co przeżyłem w szpitalu nie wiem, czy chcę tu wracać.

Dawno mnie zagranicą nie było. Było fajnie, było ciekawie, była to nowość. Poznałem mnóstwo wspaniałych ludzi z całej Europy. Nie wiem, z którymi utrzymam jakiś kontakt, bo nie jestem za dobry w te klocki. Co poznałem, to moje. Czego doświadczyłem, też moje. Nie było tego wiele jak na miesiąc pobytu tutaj, bo nastawiałem się na podróże po zakończeniu kursu językowego i podczas pobytu w Afyon. 

Ani odrobiny nie żałuję decyzji o wyjeździe. Gdybym miał jechać jeszcze raz, pojechałbym. Ale najpierw wyzdrowiałbym.

Przepraszam wszystkich, którzy wiązali jakieś nadzieje z tym blogiem. Wyszło jak wyszło. Jeżeli ktoś czuje się poszkodowany, możemy to omówić przy zimnym kieliszku ;).

Wszyscy, którzy to czytają, niech Wam się dobrze wiedzie i niech Was Bóg błogosławi. Żyjcie.

Krogulczas

1 komentarz:

  1. Wszedłem dopiero dzisiaj na tego bloga i ta notka na początku mnie zelektryzowała. Cóż mogę napisać? Współczucie dla Ciebie i jednocześnie gratulacje, że jednak Ci się udało. Z jednej strony gdy próbowałem siebie podstawić do takiej sytuacji, zdało mi się to przerażające, a z drugiej: może każdy choć raz powinien przeżyć podobny szok, żeby uświadomić sobie kim naprawdę jest i co może stracić? Nie wiem, naprawdę nie wiem.
    W każdym razie cieszę się, że jesteś i nadal będziesz wśród nas.
    Żal, że tak sie ta wyprawa skończyła, bo zazdroszczę Ci i wyjazdu i paru innych rzeczy z nim związanych, w tym nawiązania kontaktu z bratnim narodem węgierskim:)
    W każdym razie witamy z powrotem.

    OdpowiedzUsuń